Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Korczak? — zawołał Miecznik bledniejąc — jaki Korczak?
Jadwisia się zarumieniła jak wiśnia i poczęła oczyma jasnemi wpatrywać się w Suchodolskiego.
— Jaki Korczak? — tego nie wiem, odparł Suchodolski, widziałem go zdala na pogrzebie, dziwnie piękny chłopak, szlachetna twarz i miła.
— A! to on! — krzyknęła mimowolnie Jadzia składając ręce.
Miecznikowa i mąż spojrzeli po sobie, gospodarz starał się jakiemiś znakami Suchodolskiego przestrzedz, aby rozmowę przerwał, ale ten je źle zrozumiawszy, jeszcze się rozwiódł obszerniej.
— Tyle wiem, że ma imię Jan czy Janasz i że był w tureckiej niewoli.
— A! to on! to on! powtórzyła Jadzia ręce składając i zwróciwszy się do matki — to on!
Wszyscy na nią patrzyli, co ją bynajmniej nie zmięszało.
— Tak — to ten sam, który matce i mnie życie ocalił, który ojca uratował z niewoli — dodała Jadzia — ale jakże być może, aby puszczony na swobodę, nawet się do nas nie zgłosił?.
Miecznik ze spuszczonemi oczyma, ręką bębnił po talerzu, matka poskramiała oczyma córkę.
— A! to chyba nie nasz Janasz — dodała Jadzia — bo gdyby ten był, który się u nas wychował, pewnieby nie poszedł nigdzie, tylko tu przybył naprzód jak do rodzicielskiego domu.
— Są nazwiska i imiona podobne — wtrącił Miecznik z flegmą — i ja też sądzę, iż to ten sam być nie może, ale inny pewnie jaki.
Jadzia spojrzała w koło, pobladła i zamilkła.