Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skwarka jakoś źle wyglądał, kaszlał i nogi miał płachtami brudnemi poobwiązywane.
— A! przecież! — rzekł — przecież się doczekałem. A cóż, dyabli wzięli sprawę.
— Nie — rzekł Janasz.
— Cóż — odrzucona?
— Nie.
— Więc co?
— Wygraliśmy.
Skwarka rzucił kij aby go uścisnąć.
— Ot toś mi się spisał, ot toć tego się już nie spodziewałem. Dopiero Cześnik będzie się wściekał! a ha! dobrze tak! nie zaczepiaj Korczaka!
Odżył stary.
— Ale, widzisz gołąbeczku, kochanie moje, co z mojemi nogami się dzieje, brzękną łajdaczki. Smaruję kociem sadłem, co mnie ono kosztuje! dwa cudze koty musiałem kazać zabić! Nie pomaga nic. Chodź do izby.
Weszli do środka. — Ja tu, mój gołąbku — rzekł Korczak — żeby ci twoja izdebka nie pustoszyła się, tom się do niej wniósł z rupieciami. Ty sobie, kochanie, moją pięknie wyporządzisz — tak? nieprawdaż? Będzie ci wygodniej, teraz ciepło, a ja chory.
— A no, dobrze, pan jesteś gospodarzem w domu, rzekł Janasz obojętnie.
— Ty jesteś złoty chłopiec, odparł stary, ale daj dekret, niech przeczytam.
Rozłożył papier i począł się macać szukając okularów.
— Tybyś z drogi co zjadł? hę? kochanie moje, ale niema w domu nic. Suche dni, ja tego ściśle pilnuję. Z tego całe niebłogosławieństwo Boże.
Mruczał już tylko zatopiony w czytaniu. Janasz