Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! serce, paniczu, anielskie.
E! tak i panu powiem wszystko, począł dworak. Panna zawsze was ma za umarłego. Otóż poczęła prosić ojca, żeby na cmentarzu krzyż wam kazał postawić, żeby się za waszą duszę ludzie modlili. Miecznik się wykręcał, odkładał, aż panienka raz wychodzi do mnie na ganek. Zebrała biedniaczka od swoich krów kilkanaście talarów i koniecznie, żebym ja się tego podjął krzyż za jej pieniądze kazać zrobić. — Tak mnie zagadnęła — co tu począć? — Poszedłem do głowy po rozum. Powiadam, że Turcy często kłamią, że ludzie czasem i w dziesięć lat z jasyru wracają, przypomniałem Starościnę Strojnowską. A! paniczu, żebyś ją widział, jaka mi była wdzięczna! I te talary, co miała na krzyż, darowała mi — na wesele. A co? musiałem przyjąć.
Milcząc słuchał Janasz, oczy miał łez pełne.
— A! rzekł cicho — gdybym ją mógł widzieć — ale tak, żeby ona mnie nie zobaczyła.
Nikicie oczy błysły. — Czekaj! — zawołał.
— Nie — nie! w tejże chwili podchwycił Janasz — nie godzi się — nie! Ja dziś jadę. Jużbyśmy się w ulicy spotkali. Na co? doczego. Bóg tak chciał — rozdzielił los. Niemożna — nie godzi się.
Zarzucił ręce na ramiona Nikicie, który go usiłował powstrzymać i wyrwał mu się szybko.
— Sumienie nie pozwala! — Nie — kradzione szczęście nie przystało dla nas obojga. Bądź zdrów, poczciwy Nikita, niech ci Bóg nagrodzi dobre serce dla mnie.
Powiedziawszy to Janasz, odwinął kołnierz od kontusza, zakrył sobie twarz i zniknął. Dworak stał, powtarzając — Sumienie! I jemu się łza w oczach kręciła...