Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś kazać postawić — a, no — po starej znajomości — nie mam nic.
Nikita ręce załamał, popatrzał na suknie, i te świadczyły, że nie wiele mieć musiał.
— Będzie nam i tu dobrze — dodał Korczak — mów, proszę.
— Mój paniczu, mój złoty, mój dobrodzieju — podchwycił Nikita, już się nie wstydź, a pozwól mnie kazać co postawić. Dali Bóg nie zubożeję.
I uderzył po kieszeni, w której brzęczały talary.
— Wcalebym się nie wstydził od ciebie przyjąć, mój Nikito, ale ja nic nie piję — odwykłem.
Uśmiechnął się: — Żebyś wiedział jakie życie prowadzę!
Ruszył ramionami.
— To wszystko jedno — dodał — mów o Mierzejewicach; Miecznik, jejmość — zdrowi?
Nie śmiał zapytać o Jadzię, ale się zarumienił. — Nikita z ukosa spojrzał.
— Ale ja tu z panią i panienką: dziś siedzą u panny Anieli, u Brygidek!
Janasz zadrżał i zmilczał.
— Zdrowi?
— Wszyscy — wszyscy, dzięki Bogu — tylko starzy państwo od tej nocy, kiedy was tak odprawili, niech im Bóg nie pamięta — chodzą oboje jak pościnani. Jedno na drugie spojrzeć nie śmie.
— Ale to inaczej być nie mogło — podchwycił żywo Janasz — cóż oni winni? Jam winien! — że żyję....
Westchnął.
— Dali Bóg — kończył Nikita — oni was wszyscy żałują, i pan i pani, a co panienka, to — jak brata.
— Dobre, złote serce — szepnął Janasz, któremu się łza zakręciła w oku.