Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z godzinę tak może Nikita się powoli dobywał do zaufania starca, który w końcu usiadł przy nim. Pytał o Miecznika, zamożność jego, stosunki i znaczenie, a słuchając wzdychał. Nikita w najnaturalniejszy sposób odmalował mu swego pana w najpochlebniejszych barwach. Wysłuchawszy, stary mu na ręku położył dłoń i szepnął:
— Bądź asan ostrożny.
Nikita płacąc za to zaufanie, rzekł mu do ucha:
— Dosyć na niego popatrzeć, aby sobie samemu to powiedzieć.
— To jest niebezpieczny człowiek — dodał Żyd — ale tsyt... i sza...
Znowu szło ciężko, a Nikita opowiedział o panu i jego dobroci a wdzięczności dla tych, co mu poczciwie służą. Żyd słuchał. Spytał go potem po ufnie, jak sobie miał poczynać.
Zamyślił się stary.
— Asan rozum masz — rzekł — nic nie trzeba się bać, a trzeba pilnować. Ja wam jedno powiem słowo. On tu już sobie sam panem być chce... jemu goście nie potrzebni. On może wszystko zrobić, aby się ich pozbyć, a jemu nie kosztuje nic cudze życie, bo sumienia u niego niema... On gorzej Tatara...
Wstrząsał się aż stary mówiąc i oglądał bojaźliwie.
— Ale my z sobą o tem nie gadali, a stary Abram nic nie wie.
I głowę zanurzył w ramiona.
— Każecie mi słomy posłać w kacie, ja tu przenocuję — rzekł Nikita.
Pistolet, który za pasem miał zawsze z tyłu, pod ręką położywszy, otulony burką, w kącie izby późno