Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A no, by nie zawadziło pogadać — rzekł odchrząkując dworak, który śmiało się rozglądał. Nasza jasna pani wysłali mnie przodem, aby tu wszystko było w pogotowiu.
Chmura osłoniła twarz Dorszaka.
— Cóż ja tu im w pogotowiu mam stawić? — zawołał gburowato. W pogotowiu! kukurudzę „mamałygę,“ w tej pustce, w tej ruinie! Co im do głowy przyszło tu włazić, a biedy szukać.
— To nie moja rzecz — rzekł dworak — rozmówicie się o tem z jaśnie panią jak przyjadą. Mnie kazano mieszkanie oczyścić, miejsce na konie opatrzyć, obroki i chleby dla ludzi nagotować.
Dorszak się śmiał szydersko.
— A wiele was tam jest? — spytał.
Dworak się zamyślił. — A no, do dwudziestki się zbierze.
Zdziwienie odmalowało się w twarzy podstarościego.
— Aż tyle!
— A juści! — rzekł dworak. Pani nasza, panna, pan Janasz, kapelan, dworscy, masztalerze, posługa, hajduki, węgrzynek.
— To się chyba samemu wynosić dla nich i koczować pod namiotem — zawołał Dorszak i począł przechadzać się zamyślony.
— Jaśnie pani mówili mi, aby na drugim podwórcu starą wieżę dla niej wyporządzili — odezwał się dworak.
— Pustka, sowy w niej mieszkają — rzekł podstarości.
— Toć sowy wypędzić się da, a choćby co więcej niż sowy — dodał naiwnie posłaniec.