Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma komu, wymienić prędzej zapomną niż będą pamiętać — a no, wola Boża. Waści się też coś liberować nie spieszą.
Była to pociecha mieć choć pomówić z kim i wspólnie się ratować. Zbylutowski znosił niewolę też z cierpliwością wielką, chociaż zostawił pozasobą żonę, od roku dopiero poślubioną i dziecię.
Gdy o nich wspominał, łza mu sama ciekła z oczu, niepostrzeżona; ocierał ją i milczał.
— Żołnierzowi żenić się i szczęścia pytać, nic potem, szeptał — człowiek od tego mięknie, a nam hartu trzeba stalowego.
Zrana musieli konie czyścić, wody przynieść, jęczmień siać, stajnię zamiatać, podwórze też i sienie. Wszystkie posługi domowe, nawet noszenie drzewa na barkach, na nich Turcy zdawali. Słowak, gdy mu fantazya przyszła, smagał bez przyczyny pletnią, aż krwi dobył i śmiał się.
Wieczorem zamykano ich do izby na dole, w której wcale nie palono; nakładano dyby i łańcuszki.
Na sen nieraz długo czekać było potrzeba, gwarzyli więc pocichu, głośno bowiem nie wolno było, Słowak posłyszawszy przychodził ich za to mordować. Janasz opowiedział Zbylutowskiemu całe dzieje swoje, ten też się wyspowiadał z doli i niedoli. Człek był już od Janasza znacznie starszy i wiele rzeczy pamiętał. Gdy nie stało własnych, bawili się powieściami o cudzych losach, dla zapomnienia teraźniejszości.
Raz, gdy tak gwarzyli, Zbylutowski, który był chodzącą genealogią szlachecką, bo wszystkie domy znał i ich kolligacye po całej Rzeczypospolitej, przypomniał, że Korczaków znał w Sandomierskiem; jednego szczególniej sławnego sknerę i pieniacza,