Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W takim położeniu jedynym ratunkiem jest cierpliwość niema, spokojna, kamienna. Gniew cieszy oprawców i nasyca, żelazna obojętność pozbawia ich przyjemności i owocu znęcania się. Nużą się w końcu widząc, że nie zmogą. Janasz miał tyle siły, że się na nic nie skarżył, o nic nie prosił i oczów nawet nie podniósł ku katom. Nie miał czem rany zawiązać, zaschła na zimnem powietrzu i goiła się sama. Cierpiał głód, pragnienie, pracę, barłóg mokry nocą, a gdy Słowak się zeń naśmiewał, spuszczał głowę i zdawało się że go nie słucha i nie słyszy. Zdumiewało to Turków.
Wszystkie niewygody, które powinny były przy ostrem powietrzu dobić chorego, dziwnym sposobem hartowały go tylko. Widząc go pracującego w kajdanach na podwórzu, Turcy przychodzący do Agi, rzucali mu jałmużnę. Zrazu nie brał jej Janasz, w końcu ta litość dzikich zdała mu się uczuciem ludzkiem, którem gardzić nie widział potrzeby. Te groszaki dozwalały mu kupić trochę lepsze jadło i opatrzyć się w szmaty na obwiązanie rany.
Był pewnym, że Miecznik i król uczynią o niego staranie — ale co się ze starym stało? dowiedzieć się nie było podobna, z obozu żadna też wieść nie przychodziła.
Turcy zdawali się obojętnieć dla niego, Słowak tylko mu zapowiadał, że zgnije w więzieniu, lub pójdzie przykuty robić wiosłem na galerach. Widząc go tak wytrwałym, ceniono go jako niewolnika i bydlę do pracy.
Upłynęło dni kilka, tydzień i drugi: nie zjawiał się nikt. Jednego dnia tylko Słowak wypędzając go na robotę, powiedział że Agę i zabranych za Miecznika ludzi w Zeczynie wydano, ale Pasza jego