Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczyma, ale matka zapobiegała zbliżeniu się, choć na pozór nie było to widocznem. Zawsze się tak jakoś składało, iż spojrzeć mogli na siebie zdaleka, przemówić coś obojętnego, ale nigdy poufalej i dłużej rozmawiać. Miecznikowa nie okazywała Janaszowi ani urazy, ani mniej dobroci jak zwyczajnie, nie zmieniła postępowania z córką, ale czuwała.... Z wielką trafnością umiała postępować, nie dając poznać po sobie, ażeby to było obrachowanem.
Przed ostatnim noclegiem, który przypadł o mil trzy od Mierzejewic — a zkąd ludzie przodem wysłani być mieli, i Janasz się wybierał z niemi; napędził ich znajomy Podkomorzy brzeski Buchowiecki, powinowaty Miecznika, człek lat średnich, gaduła wielki, orator sławny, galant dla kobiet, które się z niego od lat dziesięciu wyśmiewały. Chciał go złapać ks. Żudra, aby go przestrzedz, iż Miecznikowa o niczem nie wie, gdy Podkomorzy przypadł do kolebki i odrazu począł od kondolencyj.
— Pani Miecznikowej dobrodziejce! co za szczęśliwe spotkanie, zawołał z admiracyą wlepiając oczy w nią, gdyż był jej wielbicielem wielkim. — Już widzę że panią ta wieść do domu z powrotem pędzi — ale niema nic tak strasznego, niema nic strasznego, a bohatersko się też znajdował!
Pobladła wychylając się Miecznikowa.
— Mów, błagam — cóż się stało, ja nie wiem o niczem.
Podkomorzy zrazu osłupiał i zaciął się, lecz zawrócić już było zapóźno. Uderzył się dłonią po ustach.
— Otom się spisał — krzyknął, niechże mnie. Niema nic! Ludzie plotą jakoby Miecznik był ranny,