Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakoś się dziwnym wydał kapelanowi: mówił, urywał — zaczynał, nie kończył — patrzał księdzu w oczy, zdawał się namyślać. Wreszcie wziął go pod rękę.
— Księżuniu — rzekł — tu niema co obwijać w bawełnę, nie chcę być złych wieści posłem. Może to są rzeczy niepewne, ale żeby się Miecznikowa insperate nie dowiedziała, — gadają że Miecznik pod Wiedniem ranny. Otrzymał postrzał i to w nogę. Noga — jak u Achillesa tak u nas, najniebezpieczniejsza rzecz.
Ks. Żudra żachnął się i ręce załamał.
— Mogą być bajki — dodał Chorąży, ale chcę żebyś wiedział o tem, aby was to nie zachwyciło nagle.
Milczał kapelan zafrasowany.
Chorążego konie były już gotowe, siadł więc i ruszył zaraz. Ks. Żudra pobiegł do Janasza, który w drodze nietylko był nie osłabł, ale się miał znacznie lepiej. Nie mógł utrzymać przy sobie nieszczęśliwej wiadomości — zwierzył się z nią Korczakowi. Janasz jak piorunem był rażony. Kochał Miecznika jak ojca, szanował nad wyraz wszelki — osłabiony jeszcze, od łez się nie mógł powstrzymać. Prędko jednak łzy otarłszy, oświadczył Ks. Żudrze, że jeśli się wiadomość sprawdzi, on natychmiast ruszy do Miecznika, choćby go na drugim końcu świata szukać było potrzeba.
Rozjaśnione nieco lice Janasza, znowu sposępniało, zbliżanie się do Mierzejewic przyczyniło się też do tego. Nie wiedział jaki go tam los czekał — ale nie spodziewał się nic dla siebie dobrego, czuł, że z tego raju wygnanym być musi i powinien. Nie miał ani żalu ani gniewu, widział konieczność — dla szczęścia Jadzi. W podróży spotykali się często