Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy mrok grobowy, co mu ugniatał powieki rozpierzchnie się jakby cudem.
W kaplicy zapalono świece.... Ks. Żudra prowadził ich przed obraz Chrystusa, wołając na kolana! na kolana! Za nim cisnęli się wszyscy. Przodem szła Miecznikowa z córką, za nią Kasztelanic, Janasz, Nikita, hajducy, ludzie Kasztelanica. A że kapliczka była szczupła, napełnili pokoje, sienie i wtórowali pieśni, gdzie kto stał. Przeszła ona w podwórce i podwórzec rozlegał się dziękczynieniem.
Ludzie, którym pilno było na swe zgliszcza, wysypywali się już z zamku, biegnąc ku miasteczku. Tym czasem p. Dulęba z odsieczą przybywszy nad parów, w kotły kazał bić i na rogach grać, bo innej muzyki wojskowej nie było. Z drugiej strony wąwozu nadbiegający ludzie witali zbawców okrzykami. Do zamku dostać się inaczej nie było można, jak brnąc przez parów. Zaczęto myśleć o położeniu kładek do przejścia. Dulęba nie wiele myśląc konia porzuciwszy, ważył się brnąć do kolan prawie w wodzie, aby prędzej na zamek się dostać.
Skończone już było nabożeństwo i ksiądz Żudra wyszedł naprzeciwko niego.
Dulęba właśnie z błota wyłaził.
— Witajże nam, witaj pułkowniku, zawołał — w samąście porę przybyli, aby nam życie ocalić — zawołał. Dolny zamek już był zdobyty, trzymaliśmy się na górnym opieką boską raczej niż siłą własną. W kilka godzin później jużbyś nas nie zastał.
— A kwadransem wprzódy, Bóg świadek przybyć nie mogłem — rzekł pułkownik wydobywając się z parowu. Zanimem siłę moją rozproszoną zgromadził, zanim tyle zebrał, żeby módz tej szarańczy