Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wa stojącego potoczyła się na ziemię, kadłub zachwiał się i padł. Tatar przypadł do głowy, chwycił ją za włosy, podniósł do góry i przywiązał do konia. Wszyscy dosiadali koni, niektórzy biegli już ku lasom, inni zbijali się w kupki. Agafia patrzała stojąc jak wryta, twarz jej jakby płomieniem oblała się krwią i zbladła jak marmur, oczyma wiodła za Tatarem, który głowę unosił, obłąkany jej wzrok ścigał go, szukał, ginął w tłumie i znajdował go znowu.... tak szła za nim aż do podnóża gór, aż do wąwozu, w którym znikł....
Westchnienie dobyło się z jej piersi, ręką potarła po czole, oczy zwróciły się w ten punkt, gdzie jak czarna plama leżało ciało w kałuży krwi, patrzała teraz na nie i wzroku odeń odwrócić nie mogła. Posągiem się stała bezmyślnym.... skamieniałym. Lecz ani jedna łez kropelka nie pociekła z jej oczów.
Gdy Tatarzy zapędzali się po bałkach uchodząc, z wąwozu naprzeciw ukazała się biała chorągiew i głucho odezwały się dwa kotły. Za niemi jechało kilkadziesiąt koni i sunęła się zbrojna piechota. Przodem w swej czerwonej opończy, w misiurce na głowie, ręka w bok, jechał pułkownik Dulęba. On i jego konnica puścili się zaraz za uciekającymi Tatarami pogonią ku górom, ale ich doścignąć nie mogli.
Janasz ujrzawszy chorągiew i usłyszawszy kotły, krzyknął zwracając się ku pani Miecznikowej:
— Górą nasi! górą nasi!
Na całym zamku okrzyk ten echem się odbił. Lud przed chwilą na pół umarły ze strachu, zrywał się