Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do niego, dłoń drżącą położyła mu na czole spieczonem gorączką.
— Idę już, rzekła smutnie — bądź spokojny, Janasz! ty jesteś dla mnie nie dobry. Ale nie — nie — żal mi cię. Jam dziecko nieroztropne i nieposłuszne.
Dobranoc ci — idę.
Janasz nie słyszał, bo zemdlał....
W godzinę dopiero ksiądz Żudra przyszedłszy znalazł go walczącym jeszcze z mdłościami. Krew się rzuciła z rany. Musiano go cucić, zawiązywać, otrzeźwiać. Dano pocichu znać Miecznikowej i posadzono kobietę na straży.
Noc już nadchodziła i mrok gęsty padał na dolinę, gdy ludzie przerażeni usłyszeli daleki tentent z końca drugiego wąwozu płynący i po nad rzeczką postrzeżono mrowie czarne zwijające się kłębami. Z drugiej strony pędził także oddział na miasteczko. Ze wszystkich parowów razem wysuwała się dzicz jakby na skinienie jedno i z wrzaskiem już biegła ku zamkowi. Lud w dolnem podwórzu cały ruszył się i mury rozległy krzykiem:
— Tatarzy! Orda! Tatarzy!
W tej chwili Nikita z dwóma hajdukami podpalali już most na przekopie dzielącym zamek od miasteczka. Płomię buchnęło do góry i rozświeciło razem bramę, w której oknach widać było głów mnóstwo, a w przeciwnej stronie tłum dziczy, która dobiegłszy do na wpół rozrzuconego, palącego się mostu, stanęła jak wryta. Była chwila milczenia a potem ze wszystkich stron, zaczęli krzyczeć Tatarowie: Ałłah! Ałłah.... i w pisku ich pomięszanych głosów nic już, oprócz groźby i zajadłości rozeznać nie było można.