Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czej przychodzić zwykła, tylko od pierwszego wejrzenia! zawołał Jabłonowski. Inna niewiele warta.
Płocha ta mowa zmusiła zamilknąć Janasza; niewysłowienie go bolało uwielbienie dla Jadzi, której zdawało się, w jego przekonaniu uwłaczać. Kasztelanic zaś z człowiekiem, którego za dworaka tych pań uważał, nie myślał zbytnio słów swych rachować: mówił co mu przyszło do głowy. Chodził po izdebce, czasem do zwierciadełka zaglądając, podśpiewując i ciągle wracając do badania o stosunki, majętności i położenie Miecznika, o którym słyszał i wiedział mało. Janasz zmuszony do odpowiadania, starał się w jak najświetniejszych barwach odmalować dom i pana, usiłując natchnąć dlań większem poszanowaniem.
Ale dworak, który się o Senatorów poufale ocierał, słuchał tego dosyć obojętnie i wszystkiego mu znać było mało, bo z tonu swojego nie spuszczał.
— Panna jak malinka! — wołał — jak różyczka — une beauté accomplie! incomparable!
Mięszał Kasztelanic dużo francuszczyzny, od pobytu swojego w Paryżu. Naówczas już ona, jak w listach Jana III i innych panów, w części łacinę zastępowała do szpikowania chudniejącej polszczyzny. Z milczenia Janasza mógłby był Jabłonowski wnieść, że mu ta rozmowa przykrą być musiała — ale się nie chciał tego domyśleć. Nagradzał to wielką troskliwością o chorego, któremu z dobrego serca sam poduszki poprawiał, bandaże zawiązywał i wody podawał. Gniewać się nań nie było podobna, a jednak Janasz czuł doń urazę za Jadzię. Nie dziwiłby się uwielbieniu — przykre mu było dworackie paplanie i rozbieranie jej wdzięków, zwłasz-