Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu łkanie jej przerwało.
— Ale mnie nie dawaj na pastwę zbójcy, on mnie zabije.
— Uspokój się — rzekła, zbliżając się do niej Miecznikowa, gwałtem niktby cię nie wydał.
Agafia wstała powoli, przyszła do ręki stojącej Miecznikowej, chwyciła ją gwałtem prawie i gorąco całować zaczęła.
— Wy nie znacie tego człowieka! wy nie wiecie co ja z nim wycierpiałam. Któż to wypowie?!
I łzy się jej rzuciły z oczów.
Kobiety popłakały się wszystkie, zbliżyły do niej i pocieszać zaczęły.
Ksiądz Żudra stał zadumany.
— Cóż zrobić z tym papierem? — rzekł cicho.
— Wyrzucić go precz, zawołała Agafia.
— Idź i bądź spokojną — odezwała się Miecznikowa, a jeśli czujesz się tu bezpieczniejszą, przychodź do nas, nie zostawiemy cię samą.
Gdy się ta scena odbywała w izbie Miecznikowej, Janasz już był wstał i choć się czuł słabym zszedł na dół. Zbladłą miał twarz, rozognione oczy, ale siły wyrabiała w nim wola. Nim otworzył drzwi, powiedział sobie, iż nie da poznać, że cierpi, że zdrowym być musi. Wszedł z uśmiechem na ustach. Nic nie mogło powstrzymać Jadzi, aby nie pośpieszyła przeciwko niemu. Patrzała mu w oczy, usiłując w nich wyczytać boleść, ale jej tam nie znalazła. Widok dziewczęcia resztę jej rozpędził.
Agafia odeszła — zaczęto na nowo rozczytywać się w papierze. Dwanaście godzin dawał w nich Tatarzy do złożenia okupu, a snać gdzieś w poblizkich górach, czaty mieć musieli, gdyż nakazywali