Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nazad w las uciekł. Niepodobna było za nim puścić się konno.
Miecznikowa, Jadzia, przychodzący właśnie ks. Żudra zebrali się nad tym tajemniczym papierem, usiłując go przeczytać.
Nie było to rzeczą łatwą, bo pismo nie czytelne, pomylone, blade, niewiedzieć w jakim języku pisane, było do zrozumienia trudnem. Rodzaj pieczęci z liter jakichś splątanej wybity był u spodu. Musiał to być znak szejtana.
Tatar groził na zamek napaścią, zniszczeniem, ogniem i mieczem, lub żądał okupu, który był na wagę oszacowany, a oprócz tego wydania całego mienia Dorszaka, jego sług i żony w lochu zamkniętej.
— Ale jakaż pewność, że okupiwszy się, jutro nie będziemy napadnięci? odezwała się Miecznikowa.
Ksiądz milczał. Spojrzeli na Janasza, który drżał cały. Nikita pokornie u drzwi stojąc czekał, nie śmiejąc się odezwać.
— Proszę jaśnie pani, rzekł w końcu, niemogąc się utrzymać, ja jestem głupi chłop — ale ja tak sobie mysie — że gdyby oni mieli siłę i moc nad nami, po coby się prosić potrzebowali i tak nad nami litować?
— Masz słuszność! dodał Janasz — z rozbójnikami w targi wchodzić nie godzi się. Pani Miecznikowa dobrodziejko, pozwólcie mi wstać, idę obejrzę obronę, nie może to być, ażebyśmy się ich tu mogli lękać. Pułkownik Dulęba obiecał posiłki.
— Żonę i mienie Dorszaka wydać mu, odezwał się ksiądz, ale więcej nic. Miecznikowa nad papierem zadumała się. Skinęła na Nikitę, szepnąwszy mu, ażeby szedł po Dorszakową, a sama z córką ze-