Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Do pierwszego spotkania z Dorszakiem, mówił — za to obejście się okrutne z kobietą — będzie wisiał, jakiem żyw.
A cóż ty powiesz? — odezwał się obracając do Nikity.
— Wszystko co było zrobić można, to się już zrobiło. Most do podpalenia gotowy. Z miasteczka ludzi dużo na zamek dolny ciągnie, by się schronić, i co mają żywności to zabiorą z sobą. Ale — rzekł — gdyby my się wcześniej opatrzyli, byłby może lepszy sposób niż na zamku ich czekać.
Poskrobał się w głowę.
— Cóż takiego? — zapytał pułkownik.
— Ludzie tu wiedzą o pieczarze, do której się nie jeden raz kryli przed Tatarami.
— Myślisz że Dorszak i Tatarzy o niej nie wiedzą?
— Tak mówią.
— Alboż nie było już tu takich historyj, gdy po kilkuset ludzi dymem duszono w tych jaskiniach? rzekł Dulęba. Tam, gdy wyszpiegują, niema ratunku, tu się przynajmniej bronić można, a choćby poledz uczciwie.
Jak dzień, Dulęba konie kazał siodłać. Żegnać się z Miecznikową nie było czasu, bo czekać nie mógł, a budzić nie chciał. Dzień się obiecywał mglisty i wilgotny. Pułkownik pokrzepiwszy się dobrze, zszedł już ze zbroiczką i misiurką i dwóma szablami, z których jedną w ręku trzymał, na dół w dziedziniec. Konie stały pokulbaczone. W podwórzu pełno było przyciągających z miasta wozów i ludzi, którzy dłużej czekać nie chcieli. Obóz zakładano na dolnym zamku, gdzie się ledwie było można przecisnąć. Żydzi, Rusini, Ormianie, Wołochy, koczowali po pod murami przy kupach rzeczy