Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

górkami śmiejącemi się a ludnemi około Mierzejowic.
Na wspomnieniach o domu czas upływał. Hołoba, rozsądny i stateczny człek, od młodego we dworze wychowany, chwilowo czując się starszym i odpowiedzialnym, chodził po podwórcu z pistoletem za pasem.
Rozmowy rozlegały się po murach, gdy z górnej baszty, Waśko zawołał podnosząc rękę.
— Hej! hej! co koń wyskoczy, ktoś leci na zamek, co to jest! Koń Dorszaka! To Dorszak, ale sam! Poskoczyli niektórzy na mur patrzeć, inni ku wrotom.
Popędził i Hołoba. Spojrzał i zawołał:
— Na miejsca! Każdy na swoje!
Sam ku bramie pobiegł.
A tu już na moście tentent się rozległ i w pierwszym dziedzińcu krzyk. Hołoba skoczył zkąd go głos dolatywał i nadszedł, gdy Dorszak okrwawiony, w odzieniu poszarpanem z konia się staczał. Parobcy jego nadbiegli także, Dorszak pomazany krwią, opylony, z niezmiernem wzruszeniem krzyczał:
— Tatarzy! Tatarzy!
Hołuba stał przed nim drżący.
— Pani nasza! gdzie pani!
— Albo zabita, lub w niewoli, zaryczał Dorszak udając przerażenie i rozpacz i łamiąc ręce.
— A wy! wyszliście cało! odezwał się z gniewem Hołoba. A jakże to może być!
Spojrzał nań ponuro Dorszak....
— Milczeć; co ty mnie tu sądzić będziesz, chamie jakiś! Broniłem póki mogłem, dobrze żem z życiem uszedł.
Hołoba stał blady i oniemiały.