Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na niego i nie umiały sobie wytłumaczyć tego niepokoju.
Dorszak niby cóś około siodła poprawiając, niezsiadał z niego i oczyma niespokojnie do koła rzucał.
Chwilę jakąś trwało oczekiwanie, gdy ziemia tętnieć zdala zaczęła nagle, coraz gwałtowniej, coraz bliżej i z prawej strony ukazał się niedaleko jakby tabun koni, które prosto gnały na obóz.
Miecznikowa miała się czas przeżegnać i pochwycić córkę w ramiona, gdy już Janasz i ludzie stanęli zastępem między nią a tym widokiem dla niej niepojętym. Obejrzała się na Dorszaka i ujrzała go, co koń wyskoczyć mógł, uciekającego w stronę przeciwną. Zdało się jej tylko, że ręką jakieś znaki dawał — komu? ludziom co ją otaczali, czy też napastnikom rozeznać było niepodobna. W tejże chwili świst strzał, które się posypały gradem, biły w gałęzie i padały, chwiejąc się, w pnie drzew wbite, dał się słyszeć dokoła.... Janasz z ludźmi już gotowymi ku obronie stał osłaniając sobą Miecznikową.
Nie stracił on ani męztwa ani przytomności, oczyma starał się obliczyć siłę, przeważającą ogromnie, nieprzyjaciela. Pisk i krzyk Tatarów, tentent koni, ukazujące się twarze czarne z zębami białemi, padające strzały, nie strwożyły też garści tej ludzi, którą Janasz dowodził. Dopuściwszy tłuszczę na strzał, dali ognia.... Ten niespodziany znać opór nieco powstrzymał napastników, ale obiegać poczęli w lewo i osaczać do koła garść napadniętą, którą tylko las osłaniał z drugiej strony. Janasz krzyczał nakazując, aby Miecznikowa z córką nie odstępowała szyku bojowego, i zakomenderował powolne cofanie się ku wąwozowi. Boki jego okryte były gęstemi