Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i góry poblizkie, gdzie też bezpieczne znajdowała schronienie. Starsi z osady znali wnijścia do pieczar tak ukrytych, że ich nikt w świecie dojść nie mógł, a Tatar lasów nie lubił i w odkrytych tylko polach nawykł harcować.
Bezpieczniej tu też było może niż gdzieindziej na pograniczu, a w złym razie i zameczek mógł się tak długo bronić, ażeby dzicz co nigdy nie oblegała długo, odeszła.
Zamek na cyplu miał mury choć stare, ale krzepkie, z kamieni wzniesione przed laty, grube i wysokie dosyć. Z tej strony, która na staw wychodziła, dwie rondele po rogach, od fossy i miasteczka, oprócz narożnych baszt, bramę obronną, także dwóma wystającemi bastyonami osłonioną. Już przed nią niegdyś zwodzony most być musiał, lecz dawno go nie stało i na fossie most lichy na palach wzniesiono, który w czasie niebezpieczeństwa rozbierano lub podpalano. Kilka śmigownic w murach, wprost nań wykierowanych broniły przystępu. Stał jednak zamek, raczej siłą dawną budowy swej, niż staraniem, którego tu wcale widać nie było. Gdziekolwiek dachu kawałek został, składał się z krokwi odartych lub gontów słomą połatanych. Brama blachami okuta pordzewiała i płaty z niej opadały niepoprawiane. Znać jej też może i nie otwierano nigdy, bo wystarczała obszerna furta obok, w którą się i wóz włościański mógł zatoczyć.
Wszedłszy z miasteczka na zamek i szeroką minąwszy bramę podwórzec widać było prostokątny, dosyć obszerny, zewsząd kurtynami staremi otoczony. W głębi od strony stawu, stary piętrowy budynek murowany przypierał też niemal do kurtyny. Gdzieniegdzie szopy popod murami i horodnie wi-