Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ojcze mój dobry, mam srogi ból w sercu, małżonek mnie opuścił dla jakiegoś niepoczciwego stworzenia... muszę niewiernego z przepaści téj wyrwać i ocalić!! Jadę go szukać...
Weszli rozmawiając do pokojów; gwardyan usiadł.
— Ależ, moje dziecię, rzekł: zreflektuj się, czy to kobieca rzecz, a zwłaszcza młodéj jak asindźka w świat gnać, narażać się na przygody, na niebezpieczeństwa, by obałamuconego człowieka chcieć nawrócić? Mnieby się widziało stosowniejszém, abyś z krewnych kogo, człeka statecznego posłała...
Potrząsła głową pani Zygmuntowa na to.
— Nie, mój ojcze — nie — nie mam ja nikogo, i nikt mi tak nie posłuży jak ja sobie sama! A no, przy bożej pomocy, co mi się ma stać? albo to ja dla uciechy jadę nie z obowiązku? Opatrzność będzie czuwała nademną...
Gwardyan popatrzał na nią zdziwiony, taka odwaga wielka malowała się w jéj twarzy i animusz prawie nie kobiecy; słów mu zabrakło.
— Piękna ta twoja ufność w Opatrzność, odezwał się po namyśle — lecz trzeba się każdemu swemi siłami mierzyć — a nad to co barki dźwigną nie brać. Niesłychaną rzecz przesiębierzesz asindźka, zaprawdę niesłychaną.
— Boć i niesłychany wypadek mnie do tego zmusza — odezwała się Elżusia. — Gdzież to u nas dawniéj kto słyszał, ażeby człowiek żonaty na taką jawną rozpustę się puszczał? Teraz gdy z góry przykłady