Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Konie będą, za ludzi ja ręczę... jeśli wola wasza...
— A stryj Eligi?
— No — tego wypadnie do jutra zostawić, chyba ja go odwiozę, bo śpi, i to takim snem twardym...
— Cóż to jest?
— Nic, rzecz bardzo zwyczajna... trochę się starego miodu napił... To mu nie zaszkodzi. W tym stanie jednak, w jakim się znajduje, czterech ludziby trzeba, aby go do powozu wsadzić, a dwóch może, coby trzymali potém w drodze.
— Więc ja mam jechać sama?
— Dwóch ludzi pewnych, za których ja gardłem ręczę...
Spojrzała mu w oczy niedowierzająco.
— Czym kiedy zdradził?
— Dla czegoż mnie teraz wyprawiacie, gdyście wprzódy radzili sami, ażebym została?
— Bom sądził, królowo moja, że to się wszystko inaczéj złoży, że asindźka dasz się skruszyć... przebłagać... a jeśli masz popłakiwać w kątku, do czegóż się to zdało?
Elżusia myślała... wahała się, przeszła się po pokoiku i sama do siebie jakby wykrzyknęła:
— Nie — nie! do domu! do domu!
— Czekajże, królowo moja, aż przyjdę dać znać, że wszystko gotowo... Nie zabawię! zawołał Mioduszewski...
Słychać było w cichym tym pokoiku pełnym jesz-