Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziéj zemną, żeby Eligiego upoić... Ten zieleniaczek, który oni tu leją nam w gardła, zdrowy i dobry, lecz bodaj za słaby... Spodziewam się, że w tak wielkiéj i ważnéj potrzebie wojski mi kilka butelek starego miodu nie odmówi...
Stryj Eligi stał sobie skromnie w kątku z lampką tego zieleniaczka, gdy Mioduszewski do niego przystąpił, ujął go w pół i szepnął mu na ucho:
— Co ty będziesz pił tę lurę? wyléj precz za okno; ja ci coś takiego dam — palce oblizywać powiadam ci! Ale to dla uprzywilejowanych tylko dają. Chodź...
Stał już w pomoc Borodzicz... Poszli razem w kątek... Eligi się uśmiechał, choć zafrasowany.
— Panie Mioduszewski, zawołał na ucho mu szepcąc, a był już odrobinkę cięty: co to z tego będzie? Wszak on do Elżusi gadał, ona jemu odpowiadała! I w tańcu z nią szedł!
— No, to cóż? odparł stary — to co? Nic — kobieta stateczna nie chce awantur żadnych robić... Przy tylu oczach!... Jakże inaczéj miało być, dla tego, że się z sobą rozstali, to już mówić do siebie nie mają? hę!
— A to prawda! rzekł Eligi — cmokając nalany miód — przedziwny!
Mioduszewski zagadał stryja, począł co innego, opowiadał dykteryjki... rozśmieszył go... rozruszał, nie zapominając dolewać. Wypili tak jedną, wypili drugą... przy téj Eligi choć się jeszcze uśmiechał, ale już drzemać zaczynał. Zdrajca stary budził go,