Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy powróci, przybył pan Eligi do synowicy z nowiną.
— Niechaj Elżusia nie desperuje, rzekł, włosów pięknych nie targa, oczu jasnych dla bałamuta nie wypłakuje; nie będę jéj taił, że ten frant nie do Warszawy nam zbiegł, ale za tą przeklętą Francuzką do Drezna drapnął. Gdzieś mu czaru zadali.
Elzusia zmarszczyła piękne brwi, usta zacisnęła: płomieniste na stryja rzuciła wejrzenie, wyprostowała się po rycersku i spytała:
— Zkąd to wiecie?
Naówczas stryj Eligi wyspowiadał się jéj zkad nowinę wziął, z któréj się w Warszawie śmiano.
Łza nie popłynęła z oka pięknéj pani, gniewem tylko spłonęła i hamując się odezwała do stryja:
— Takiemu szaleństwu jużby pobłażać było grzechem, i trzeba ratunku na to szukać. Mówcie sobie co chcecie myślcie co się podoba, jam tu najlepszym sędzią co czynić wypada... Nie ma co czynić, trzeba za nim jechać.
— Komu? spytał stryj — a toć nie posłucha nikogo.
— Nie posłucha! radabym widziała! on mi to przecież w oczy spojrzeć nie śmiał, dodała Elżusia — albo myślicie, że ja kogo wyprawię — pojadę sama.
Stryj tedy zakrzyknął, iż to na żaden żywy sposób nie może być, że myśl była nie do wykonania... Kobiecie, młodéj, pięknéj, do takiego miasta, które za Sodomę i Gomorrę uważano... jechać, było nara-