Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy zawsze się coś odezwie; panibyś z niego mogła uczynić człowieka. Naukę wziął dobrą, zbrzydło mu bałamuctwo, statkować będzie...
— Wyście zacnym i poczciwym człowiekiem, odparła Elżusia — ale — dajcie już temu pokój, panie Gracyanie. Zlitowaćbym się może mogła, kochaćbym nie potrafiła... a on żałować może — a poprawić się nie zdoła! Lepiéj się rozdzielić i iść każdy w swoją stronę...
— A no dokąd? spytał Gracyan.
— Mnie to już dziś obojętne — mówiła Elżusia — żyję i żyć będę, bo muszę; niewiele mnie to obchodzi... Będę siedzieć przy rodzicach — albo tam na wiosce... będę patrzeć z rana rychło li wieczór nadejdzie... na wiosnę myśleć prędko li zima i tak... zestarzeję... serce się ściśnie, zaschnie... pamięć przytępi... świat zobojętnieje... życie skończy...
Powtórnie Borodzicz zamilkł... Co miał znowu powiedzieć? nastawać nie śmiał.
Rano Okoń się namyślił dla Elżusi wioskę kupić; posłano po regenta aby punkta przedugodne do transakcyi spisał — znowu dzień zszedł na różnych drobnostkach, bo stary nudziarz był. Nadszedł zaspany stryj Eligi i synowicy winszował... a po cichu z podełba na nią spoglądając, powtarzał swoje: — Herod-Baba.
Wymęczywszy się dobrze, zajrzawszy jeszcze do domu, bo żyto sprzedać było potrzeba dla grosza, którego brakło, Borodzicz dopiero we dwa tygodnie