Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozśmiała się Duparc. — Laroche, klaśniéjmy aktorom...
Śmiejąc się sucho, klasnęli w dłonie. Zygmunt czy skutkiem wypitego wina, czy wzruszenia, zakaszlał mocno, pochwycił chustkę, przyłożył ją do ust, i mimo że się starał ukryć, postrzegli wszyscy krew, która mu się rzuciła.
Fifina spojrzała nań z politowaniem.
— Idź do domu — rzekła — idź i spocznij... chory jesteś...
— A! nie! udając wesołość odparł Piętka, to zbytek życia zemnie ucieka...
Wziął jednak kapelusz, bo już tu niemiał co robić.
— Tym razem, rzekł do Duparc — zdaje mi się że pożegnam was ostatecznie... Niech się szczęści jak najdłużéj... dla mnie tu nie zdrowo... a wam ze mną nie raźnie.. A zatem wesela i powodzenia...
Skłonił się wszystkim...
Sans rancune! szepnęła Duparc trochę zmieszana.
Fifina odprowadziła go do drzwi ostatnich... Idź, idź — szepnęła — jestem szczęśliwa żem cię przekonać mogła, że nie wszyscy płosi ludzie są złemi. Są między niemi i tacy biedni jak ja, co noszę nieużyteczne serce... a łzy w śmiechu połykać muszę.
— Z tobą do zobaczenia, Fifino — dodał Zygmunt — czuję, że los ci za mnie odpłaci.
Domawiając tych słów, poczuł znowu Piętka smak krwi w ustach i pożegnawszy ściśnieniem ręki sto-