Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

taka radość, iż Duparc musiała się podstępu domyślić, i groźno spojrzała na oboje.
— Fifino — zawołał Zygmunt, nie mam wyrazów na wypowiedzenie ci mojéj wdzięczności... ale niesłusznie, szkaradnie by było, gdybym przyjął od ciebie tę ofiarę... Mów! oceń! żądaj co chcesz odemnie...
Dziewczęciu rumieniec okrył twarz i oczy się zaiskrzyły.
— Wszakżem ci łańcuch darowała! rzekła... nie wezmę zań złamanego szeląga... Chcę, byś wyniósł ztąd wspomnienie, że... że i tanecznice czasem mają odrobinę serca i litości.
Laroche i Duparc znacząco spojrzeli na siebie.
— Gra rolę wielkiéj pani Fifina! rozśmiał się Francuz.
Zygmunt nie mogąc wytrwać w miejscu, wstał z krzesła i pośpieszył do zarumienionéj dziewczyny; ujął ją za ręce drżący.
— Niemam nic, cobym ci mógł dać w zamian — rzekł wzruszony; — ale jutro — jutro przyniosę ci jaką drobnostkę, abyś twój dobry uczynek, spojrzawszy na nią, mogła pamiętać.
Fifina miała w oczach łzy, wzięła kieliszek ze stołu.
— Za zdrowie wasze! rzekła drżąca — i wypiła.
— Do jutra, droga i poczciwa Fifino! odparł Zygmunt — do jutra, przyjdę ci podziękować.
— Ale to nader dramatyczne i sentymentalne!