Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

między Piętką a Dziembą, umawiającymi się o porwanie jejmości. Wiedział więc Trzaska, że tragarze byli przekupieni i że lektykę na pirneńskie przedmieście nieść mieli, — a zarazem, że Piętka i Dziemba we dwóch tylko z lektyki Elżusię pochwycić się spodziewali, nikogo więcéj nie mając do pomocy.
Trzaska natychmiast skoczył do Borodzicza, opowiedział mu wszystko, i we dwóch także byli pewni tamtym dwu podołać, a panią swą obronić. Stanęli więc dopytawszy lektyki, pewni, że im się ona nie wymknie... Ale w chwili wsiadania Elżusi, nacisnął się tłum, zepchnięto ich trochę, tak, że ledwie Bodzicz na palcach się spiąwszy, dojrzał gdy już wieko zamykano téj, do któréj jejmość wsiadła, a gdzie był p. Eligi. W pierwszéj też chwili nie mogli się tak łatwo wydobyć że ścisku i podążyć za drążnikami. Dopiero nieco daléj biegiem już zaczęli ścigać lektykę. Lecz im oni skorzéj za nią szli, tém tragarze lepiéj kłusując uchodzili.
Zaraz za bramą zamkową, wyminąwszy gąszcz ludzką, ci co nieśli Elżusię, porozumiawszy się znakami ze stryjaszka drążnikami, rzucili się w lewo i puścili uliczką po pod mury w dół: stryja zaś Eligiego poniesiono żwawo na prawo w ciasne przejście ciemne..
Trzaska i Borodzicz co chwila potrącani, biegli jak mogli zadyszani za lektyką, nie dościgając jéj jeszcze, bo coraz nowe znajdowali przeszkody... Ludzie niosący umyślnie zdaje się puszczali się w najkrętsze uliczki i łamane jakieś przejścia, tak, że Borodzicz