Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać doktora; brew się zmarszczyła. — Milcząc, popatrzyła nań tak, iż, spotkawszy jéj wzrok, Clement się zmieszał.
— I waćpan myślisz — odezwała się powolnie, z żalem i goryczą w głosie — że mnie tą bajką weźmiesz! Uwielbiam twą naiwność, dziwuję się pojęciu, jakie masz o mnie. Rozumiem ten fortel, wiem zkąd to płynie; a że się nie gniewam na ciebie, dobry przyjacielu, to tylko dla tego, żeś był jemu i mnie istotnie druhem wiernym w chwilach ciężkich.
Ale daj-że mi pokój z historyą szafiru Paklewskich! Powtarzał mi sto razy nieboszczyk, że dziad jego z pod Wiednia nie przywiózł nic, oprócz rany i siodła, którego strzemiona zdawały mu się złotemi, gdy je zabierał, a okazały się miedzią pozłacaną; Paklewscy, gdyby szafir ów mieli, zjedliby go byli dawno!
Rozśmiała się.
— Ale ja nie kłamię! — odparł mocno zafrasowany doktor.
— Kłamiesz, kochany przyjacielu, — odparła wdowa — pieniędzy tych nie wezmę.
Zarumieniła się mocno.
— Wiem zkąd one pochodzą — kończyła, ożywiając się, — nie tknę ich. Rób ze swoim szafirem, co ci się podoba. Proszę cię!
Clement stał nadzwyczaj pomieszany.
— Ja tych pieniędzy także wziąć przecie nie mogę — mruknął.
— Oddaj je, wiész komu; — zawołała Łowczycowa — wreszcie daruj, wyrzuć; zrób co chcesz. Spaliłyby mi dłonie, gdybym ich dotknęła...
Wyrzekła to z taką gwałtownością, że Clement zrozpaczony padł na krzesło. Oboje zamilkli. Wdowie łzy się kręciły w oczach.
— O, nieszczęśliwa dolo! — rzekła po cichu, nie patrząc na doktora — dolo, która upoważniasz ludzi do rzucania w twarz jałmużną!! Jakże to straszne i bolesne!..
Clement, nic nie mówiąc, poszedł i zgarnął ze stołu rulony, które z wyrazem niezadowolenia pozapychał do kieszeni.
— Oddam na szpital — mruknął.
— Komu chcesz — odezwała się wdowa.
Doktor trzymał już kapelusz w ręku i byłby pewnie się wybrał, gdyby mu nie było przykro w tym stanie ducha zostawić wdowę samą.
— No, niechże się pani nie gniewa na mnie — rzekł, sięgając po jéj rękę. — Jeżelim postąpił niezręcznie, to dla tego, żem, widząc żal, skruchę, uczucie prawdziwe, oprzéć się nie mógł.
Szydersko zaczęła się śmiać Łowczycowa, powtarzając:
— A! żal, skrucha, uczucie!.. nie mówcież mi o nich, proszę was bardzo... Ponieważ tak poczciwie zajmujecie się moim losem, pozwól, bym cię uspokoiła.
To, co mam z tego nędznego Borku, nawet przy najgorszém gospodarstwie wdowiém, wystarczy mi. Niegdyś, prawda, byłam przywykła do innego życia; dziś chleb razowy, trochę mleka... więcéj nie potrzebuję. To mam...