Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szmer ogólny dozwalał swobodną prowadzić rozmowę. Spytała go Węgierska:
— Gdzieżeś to asindziéj bywał wczora, że go nie widziano!
— Musiałem się na koniu tłuc i do owdowiałéj bratowéj, do Borku, jechać — odparł Paklewski — ale to-by jeszcze było nic, gdybym co wskórał. Tym czasem darmo się jeździło, bo — bo —
Zmiarkował Paklewski, że przeciw płci, do któréj Pułkownikowa należała, nie godziło mu się rekryminować, i umilkł.
— Jeździłeś pewnie konsolować, jeszcze, sądzę, ładną wdówkę? — zapytała Węgierska.
— Wdzięki mi jéj nie w głowie, powiem acani dobrodziejce — począł Paklewski — choć swego czasu że piękną była, nikt nie zaprzeczy.
— A tak — z ponurym przekąsem wtrąciła pułkownikowa — bo do dziś dnia tradycya trwa na dworze o wdziękach panny Kieżgajłłowny.
Uśmieszek jakiś złośliwy towarzyszył tym słowom, i mocno Porucznika zaintrygował.
— Do dziś dnia — dodał — zachowała Łowczycowa znakomitéj piękności reszty, i prezentuje się bardzo okazale... Jeździłem z kondolencyą a i z rozumną perswazyą, chcąc syna jéj, chłopaka bardzo pięknego, do wojska wziąć, w czém mi i pan Hetman przyrzekł protekcyą swoję.
Gdy to mówił, Węgierska spojrzała nań, i taką minkę zrobiła, ni to szyderską, ni ciekawą, a znowu tajemnicy jakiéjś pełną, że Paklewski, zdziwiony, języka zapomniał w gębie.
— I cóż? i co? — spytała.
— Kobieta, mościa dobrodziejko — mówił Porucznik — dziwnego nabożeństwa: syna dać nie chce, i protekcyi pańskiéj się wyrzeka...
— Patrzajcie!! oto! — odezwała się Węgierska, znowu się uśmiechając dwuznacznie. — Tak dziś rzeczy stoją!!
Paklewski, choć orłem nie był, z miny i uśmiechów Pułkownikowéj domyślił się, że to, co dla niego było tajemnicą w dawnych brata i jego żony stosunkach z Białymstokiem, Węgierska znać musiała. Nadzwyczaj ciekaw był coś od niéj wydobyć — i wtrącił:
— A żeby mi kto wytłómaczył, co się to ma znaczyć, iż i brat nieboszczyk i bratowa na pana Hetmana się dąsają, dalipan, nie wiem co bym dał.
Spojrzał na panią Węgierską, która mu białe ząbki pokazała, szydersko się uśmiechnęła, pokręciła głową i pogroziła na nosku.
— Ja nie wiem nic! pytaj acindziéj innych; jam za tamtych czasów jeszcze tu nie bywała!
Z oczu jéj patrzało, że doskonale stosunki te znała, lecz i to Porucznik zmiarkował, iż próżnoby nalegał, bo mu ona nie powie nic. Zajął się tedy kawałkiem sarniny, a gdy zdrowie pić poczęto i z moździerzy pod oknami salwy się posypały, już, choćby mu co kto mówił, byłby nie posłyszał.