Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sekretarz zatopiony w księdze, z brwiami zmarszczonemi powoli podniósł głowę... Podróżny z podwiązaną twarzą skłonił mu się lekko i począł bełkotać po niemiecku. Icek patrzał to na niego, to na sekretarza, który zdawał się sprawdzać rysopis.
Twarzy podróżnego dobrze rozeznać nie było można, dwoje tylko oczów czarnych, młodych, ognistem wejrzeniem tryskało z pod czoła. Ubrany był porządnie... i miał coś w sobie, co sekretarza onieśmielało.
Ale nie darmo on był urzędnikiem policyjnym, mimo, że rysopis się zgadzał z paszportem, potrzeba się było podrożyć i spróbować przynajmniej coś wytargować z nieznajomego.
Podróżny zdawał się na to wszystko spoglądać bardzo obojętnie. Icek podszepnął po niemiecku: — Jemu trzeba jeszcze co dać, a nie to będzie nudził.
Nieznajomy głową kiwnął.
Sekretarz tymczasem wszedł z paszportem do pokoju, w którym ratując się przeciw spleenowi i nudom, sprawnik z policmajstrem grali w ekarte.
Spostrzegłszy sekretarza Paramin, który nie cierpiał, aby mu przerywano, podniósł głowę markotny i gniewny.
— Czego ty chcesz! Jak ty śmiesz...
Sekretarz za całą odpowiedź podsunął paszport.