Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ska. Mogliby po niej mnie poznać, gdybym miał białą i miększą.
— Ale jabym ją ucałowała — przerwała z ogniem Celina — bo ta ręka święta... prawdziwego męczennika dla ojczyzny.
Paweł się obruszył.
— A! panno Celino — zawołał — nie godzi się tak ludziom głów zawracać. Jam jeszcze nie dokonał nic... wstydzę się, żem cierpiał za mało. A gdyby spełnienie obowiązku potrzebowało nagrody, wyrazy twe zapłaciłyby nawet śmierć męczeńską.
Celina się zapłoniła.
— Wyraz z ust moich — dodała tęskno i cicho — cóż dla was wart wyraz tych ust... uczucie tego serca i prośba gorąca... wszak błagam was napróżno, nie narażajcie się więcej — uchodźcie.
— O pani! — zawołał Paweł — sama byś mną pogardziła, gdybym to uczynił. Nie wartbym był twojego współczucia. Przecież wyraz ten musi być najmilszym, najdroższym... kiedym tu się aż przedarł, aby go usłyszeć.
Ostatnie słowo wyszeptał cicho.
Celinie oczy zaszły łzami, zmieszała się bardziej jeszcze, zarumieniła, ale wprędce znów uderzyło serce i pochwyciła namuloną rękę Pawła.
— Panie! dla mnie... ocal się... błagam. Ciebie szukają, znają... nie możesz nic zrobić. Słuchaj — mnie nikt nie posądzi, jam kobieta, a przysięgam ci: pojadę, spełnię, oddam... zrobię co mi każesz... Pozwól mi się wyręczyć, będę szczęśliwą... podwójnie... Nic mi się nie stanie, będę ostrożną, przebiegłą, zobaczysz! oszukam ich... zdobędę się na siłę, męczarnią nie wymogą ze mnie słowa. Proszę cię... nie gub mnie, gubiąc siebie.
To mówiąc, zakryła oczy.
— Celino! pani — zawołał Paweł, padając na kolana... klęczę, aby ci podziękować za heroizm twój