Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żyd ochłonąwszy, instyktowo zmiarkował, że osoba, która się tak porywała śmiało do niego, musiała mieć do tego prawo i siłę... spokorniał.
— Wiesz ty co sprawnik? — zakrzyczał Szuwała — ja cię nauczę! Ja cię do turmy wpakuję i zgnijesz w niej... Idź po kowala...
Żydówka podskoczyła.
— A! jaśnie panie, on nie może iść, kiedy z Panem Bogiem zaczął się modlić... ale ja idę... biegnę...
Pułkownik plunął, ruszając ramionami. Obejrzał się po izbie, nie było kąta, gdzieby mógł siąść i spocząć... ale widać było drzwi do alkierza, w którym na stole paliła się świeczka.
Pułkownik wszedł do niego.
Na tapczaniku narzuconym garścią słomy, obwinięty w płaszcz, odwrócony twarzą do ściany, spał jakiś podróżny... Sprawnik oburzył się, że ktoś śmiał odpoczywać, gdy on nie miał gdzie usiąść — uderzył nogą śpiącego.
Nie skutkowało to odrazu, podróżny poruszył się tylko i zdawał się czegoś pod płaszczem szukać rękami. Sprawnik zawołał po rusku:
— Nu... wstawać!
Na ten głos nakazujący, człowiek obwinięty w płaszcz ruszył się ale nieco leniwo, począł rozwijać się zwolna... wnet jednak poskoczył niespodzianie, odchylił płaszcz szeroki i nim pułkownik miał czas przyjść do przytomności i strachu zarazem, silną dłonią pochwycił go za gardło.
Szuwała przy bladem świetle łojowej świeczki poznał dopiero dawno niewidzianą, ale dobrze sobie pamiętną twarz i rysy Pawła Zeńczewskiego i jego ogniste oczy wlepione w siebie.
Emisarjusz jedną ręką trzymał go za szyję i cisnął, a drugą podniósłszy rewolwer, przyłożył mu do piersi.
Szarpnął się pułkownik ale napróżno, silniejsza