Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dotychczasowe poszukiwania emisarjusza, którego pobytu w kraju Szuwała był pewnym, spełzły wszakże na niczem — rachuby i roztropność nakazywały milczeć o powziętych poszlakach. Sprawnik, rozesławszy swoich szpiegów po powiecie, powrócił chmurny nazajutrz do stolicy, zastał bułanego rysaka w stajni, zapewnił Paramina, że bądź co bądź on nigdy do żadnej odpowiedzialności pociągniętym być nie może, nakazał mu milczenie i począł głowę łamać, jak Pawła Zeńczewskiego pochwycić.
Wiedział on bardzo dobrze, iż rzecz nie była łatwą, rachował, że w jego powiecie długo znajdować się nie może, a stał o to wielce, żeby wpadł w jego ręce. Moralnie był najmocniej przekonany, iż go widział, i że w Olszowie musieli znajdować się razem. Nie mógł żyda posądzić o zdradę, ale sobie wyrzucał, że natychmiast wprost, przybywszy na miejsce, do dworku nie zajechał.
Na pogrzeb starego pilne miał oko, uwięzić kazał natychmiast pannę Różę i posadził ją w prawosławnym monasterze; Pryskę wsadzono do turmy i na majątek pozostały nałożono sekwestr.
Ale o Pawle nie było ani słuchu...
Tymczasem z Kijowa i Żytomierza szły jedne po drugich pisma sekretne, rozkazujące nadzwyczajną baczność.
W całym powiecie powznoszono na nowo upadłe rogatki, porozstawiano straże włościańskie, nakazano karczmarzom największą baczność na przejeżdżających, i codziennie prawie aresztowano po kilka osób najniewinniejszych.
Włościanie, stojący na straży, nie umiejąc czytać, ani pisać, puszczali tymczasem każdego, kto mógł się złożyć jakimkolwiek papierem z pieczęcią, tak dalece, że niekiedy porządny arkusz papieru od świec stearynowych ułatwił przejazd wybornie. Ale wszystko drżało... dwory noc i dzień narażone były na napaści