Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Policmajster chodząc ze świecą, nagle rzucił się z nią zaglądając pod łóżko.. Za niem na podłodze, leżały kawałki podartego papieru. Sekretarz odgadł o co chodziło, ukląkł i pozbierał je jak najstaranniej.
Papiery były zmięte i podarte, ale na nich tu i owdzie stały urywane wyrazy po polsku pisane.
Paramin uderzył się w czoło.
— Wołać mi tu Icka.
Sekretarz przyciągnął go natychmiast za kołnierz, przestraszonego.
— Odpowiadaj... a prawdę... prawdę! bo zginiesz... Czy izba była wymieciona wprzód, nim ją zajął podróżny? kto ją przed nim zajmował.
— Przed nim? a waj! stał pan Stecki... a czy była wymieciona? pewnie że była wymieciona...
— A pod łóżkiem?
— Nu... wszędzie... siana nie było nawet na łóżku a waj...
— Otóż co jest — rzekł zbierając kawałki papieru Paramin — niemiec... a papiery po polsku.
Sekretarz tragicznie ręce załamał.
— Tych żydów powywieszać! wszystkich na Sybir... są w spisku z politycznymi przestępcami... ot co! — krzyknął policmajster. — I jak być może, żebyście nie wiedzieli dokąd pojechał? przecież mówił? pytał? szukał koni...
— On jechał, a przynajmniej gadał, co ma jechać do Dubna — zawołał Icek.
— A! to ty teraz już wiesz — ryknął pułkownik — do tiurmy z nim! a pod rózgami powie nam wszystko.
Icek począł płakać.
Policmajster skinął, uprowadzono go... zabrano papiery.
— Koni pocztowych! na gościniec do Dubna! — zawołał — żywo...
Sekretarz już szedł do drzwi.
— Panie pułkowniku — zawołał, zwracając się