Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Młoda i piękna kobieta, przystojny, pełen życia z czarnemi oczyma mężczyzna i podżyły wąsaty, blado wyglądający człowiek... właśnie miejsce naprzeciw zajmowali.
Jenerał wciąż miał w nich wlepione oczy, kręcił się niewiedząc co zrobić z sobą, po kilkakroć chwytał za krzesło, chciał je odsunąć, potem znowu przysiadał. Wejrzenie jego obłąkane spadało na talerz, i nie mogąc wytrzymać, wracało na twarz energiczną młodego mężczyzny.
W chwili tego wahania się z przeciwnej strony stołu dał się słyszeć wykrzyk lekki, szmer słów żywo zamienionych... jakby spór jakiś... i mężczyzna o czarnych oczach, gwałtownie posunąwszy krzesło, porwał się z miejsca... Wzrok jego buchał płomieniem... wargi drżały, ręce miotały się... Jenerał spostrzegł to, zbielał, ale udawał zrazu, że nie widzi.
— To on! — powtarzała kobieta — to on!
— Tak, to on! — zawołał rozogniony jej towarzysz... i zabierał się jakby do wyjścia.
Przy stole siedziało najmniej trzydzieści osób, po większej części Anglików, Amerykanów i Francuzów. Wszyscy na widok tego niewytłomaczonego zamieszania, którego przyczyny nie rozumieli dotąd, podnieśli oczy na bladą, strwożoną kobietę, która usiłowała się wysunąć, okazując wstręt i wzgardę, na starego mężczyznę, starającego się ją uspokoić, na czarnookiego, który cały drżał gniewem i uniesieniem.
— Panowie — odezwał się nareszcie po francusku ostatni — wybaczcie nam, że musimy stół i miłe towarzystwo wasze opuścić... nie możemy spokojnie pozostać razem... z katem!
Kilka Angielek ruszyło się zkrzesła, posłyszawszy ten wyraz... oznaki oburzenia wyrwały się z ust wielu, oczy wszystkich zwrócone były na jenerała, którego mężczyzna ręką ukazał.