Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A w zamian? — nic. Jedyną pociechą dla niego to czynne życie, które prowadzi syn, którego wychowuje i którym się cieszy, zresztą sumiennie; bo opinja i ludzie są przeciwko niemu.
Syna tak umiał wychować, że ubóstwia matkę, bo ojciec, żeby jej nic w oczach dziecka nie ująć, wszystką winę wziął na barki swoje. Przypisał swojemu dziwactwu, co mogło ją zniżyć, ażeby Jan, do przywiązania jakie ma dla niej, mógł łączyć szacunek.
Ale czas mi cię pożegnać Munciu! Częściej teraz będę pisywać do ciebie. Listy te są dla mnie potrzebą, rodzajem spowiedzi: a jam pojął, że spowiedź wszelka ma wielkie znaczenie.
To upokorzenie się człowieka wywyższa go nad siebie, podnosi, ulepsza; lecz na cóż teorja spowiedzi tobie, coś się od dzieciństwa nie spowiadał, w którym uczucie religijne zgasło nierozpłomienione?
Zamów mi, proszę cię, młocarnię cztero-konną przenośną u Evansa, sieczkarnię i siewnik; pieniądze na ten ważny dla mnie sprawunek przyszlę razem z długiem Szmula i Marego, którym się chcę uiścić, równie jak wszystkim, co mi zaufali. Dług to zawsze ciężar: na cóż go dźwigać, gdy się go pozbyć można?

Zawsze twój,
Jerzy.