Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Grabowa zajęła się losem moim na cały wieczór. Napróżno chciałem się jej wyrwać; musiałem trzymać flakoniki, biegać za służącemi, tańcować z nią (bo mimo słabości tańcuje z szałem): słowem faire une cour assidue, pomimo, żem się w tych okowach wściekał. Jestem z natury i z nałogu grzeczny; grzeczność to ta moja, głupia grzeczność, spłatała mi tak potężnego figla. Ani na chwilę odstąpić jej nie mogłem; oczyma tylko, sercem byłem tam przy Irenie; ciałem tu mnie przykuła przyzwoitość i grzeczność do roznerwowanej pani, która wynagradzała moje nadskakiwania, malując mi swój stan chorobliwy i wszystkie nieszczęścia swoje.
Nareszcie nierychło bardzo wyrwać się potrafiłem z rąk jej, gdy znużona i osłabiona odjeżdżała; odprowadziłem ją do karety, wsadziłem, zapakowałem, zamknąłem i pędem pospieszyłem do Ireny. Irena spojrzała na mnie prawie z pogardą: z jej wejrzenia domyśliłem się, że dziad mój musiał mi się przysłużyć jak zwykle.
— Mile spędziłeś pan wieczór? — spytała z niejakiem szyderstwem.
— Mile, czy nie, ale to pewna, że nie tak jak chciałem i jakem się spodziewał — odpowiedziałem.
— Owszem, wszakżeś pan podobno prosił dziada, żeby go poznajomił z tą panią?
— Ja! — wykrzyknąłem, porywając się — ja prosiłem!
Spojrzała na mnie i szepnęła cicho:
— Albo pan, albo koniuszy, gracie doskonale komedję!
Nie powiedziałem słowa więcej; obarczać dziada nie chciałem, choć stary filut wyrządził mi piekielnego figla. Irena całkiem już była inaczej ze mną: po chwili bardzo obojętnej rozmowy, wstała, narzekając na znużenie i znudzenie, i rzuciła mnie w rozpaczy. Odprowadziłem