Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —

rozśmiał się głośno. Wyzwany stał obojętnie, poglądając na nich.
— A zatem — rzekł — wyzywasz mnie pan?
Cofnąć się było niepodobna.
— A! wyzywam! — zawołał Prucki. — Zobaczymy co będzie z tej fanfaronady.
Graba z westchnieniem zbliżył się do młodego człowieka, który w wejrzeniach Samurskiego i Paliwody napróżno usiłował wyczerpnąć odwagę, szybko go już opuszczającą.
— Kochany panie Prucki — rzekł powolnie — na co między nami te żarty? Paliwoda nie ma mi za złe tego co powiedziałem: porozumieliśmy się łatwo; miałabyś sam osobiście być obrażony przezemnie?
— Jestem osobiście: gdyby nie czem innem, to żartami pańskiemi.
— Za te żarty, jeżeli chcesz, szczerze cię przepraszam: sam byłeś do nich powodem, i mimowolnie mi się z ust wymknęły, widząc tę gorączkę młodzieńczą, tak nadaremnie zmarnowaną. Wierz mi, pojedynek nie jest rzeczą tak wielką i piękną, żeby się nim chlubić można. Użyć odwagi, jaką Bóg dał, na to, żeby stanąć przeciw kuli braterskiej i do braterskiej mierzyć piersi, jestto użyć jej podobno jak można najgorzej.
— Do czego to zmierza? — zapytał, nabierając otuchy Prucki, który poczynał znów kręcić wąsa.
— Do uniknienia pojedynku — odpowiedział Graba — pojedynku bez powodu ważnego, coby go wymawiał, który panu nowych laurów nie doda, a dla mnie będzie bardzo przykrą ostatecznością.
— Uniknąć go już niepodobna: musimy się bić! — zawołał Prucki, zacierając czuprynę.