Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 29 —

— A! niech odetchnę! tyle radości, takie wzruszenie, widzę cię tak niespodzianie! — zawołała słabym i przerywanym głosem. — Quelle bonheur, quelle surprise! Zkądże przybywasz? co tu robisz?
I nim pani Lacka, ze zwykłą sobie obojętnością szyderską, miała czas zebrać się na odpowiedź, już pierwsza, nie doczekawszy się jej, mówiła sama dalej, wolnym i harmonijnym głosikiem, w którym wiele było przesady:
— Ja wczoraj dopiero przybyłam. Drogi okropne, zabójcze, powietrze duszące, mieszkanie szkaradne, swęd, czujesz jaki? i ciasnota, i sufity tak niskie, i wszędzie wieje! A moje zdrowie co dzień gorsze!
— Mój Boże! cóż to jest? — spytała przybyła. — Mnie się zdawało, kochana Tereniu, że ty teraz lepiej daleko wyglądasz.
— O! to znużenie zwykle taki na mnie skutek wywiera: trochę gorączki z podróży, dostaję kolorów, zdaje się nawet, że twarz mi nieco zbrzękła i oczy zaczerwieniły się. A piersi! zawsze bolą, zawsze bolą! — dodała, kładąc rękę na nich, potem przenosząc ja na czoło, które pocisnęła, jakby ją głowa bolała.
Obie zamilkły.
— Moje życie — odezwała się po chwili — to nieustanny łańcuch cierpienia, łańcuch przykutego do galer: le boulet est loin de moi, mais je le traine toujours.
I znowu ciężkie westchnienie.
— Ale powiedz-że mi, kochana Lasiu, co się z tobą dzieje? gdzie jesteś? jak ci się to twoje biedne życie wlecze?
— Ja — odpowiedziała pani Lacka z ironją zwyczajną — ja, zachciałaś Tereniu pytać, żyję. Ty znasz moje życie: w nic nie wierzę, niczego się nie spodzie-