Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myśli, które dolatywały do brzegu ust i zdawały się chcieć wybuchnąć. Zacząłem tylko:

„Si Lorenzo odilo... la mia bocca e umida ancora di un bacio di Teresa...

Irena ze spuszczoną głową robiła robotę i przeskoczyłem do drugiego listu tejże daty.

„O quante volte ho ripigliata la penna e non ho potuto continuare...“

— I ja — odezwałem się zamykając książkę — nie mogę iść dalej.
— Pan? cóż to jest?
— Ja... — już mi się wyraz dwuznaczny miał z ust wyrwać, jużem miał powiedzieć, że przy niej to czytać zimno, gdy w sercu się burzy, niepodobna; alem się powstrzymał.
— Czemuż? — spytała znowu.
— Bo... nie chcę, to nudne! — zawołałem — będę pani czytał co inego.
— Ale kiedy ja lubię Ortiza.
— Ja go nie lubię... długi, jednostajny; przynajmniej przerzućmy kart kilka.
Ruszyła ramionami.
— Widzę — dodała — że pan jesteś niesłychany skromniś; wiem przecie, że Ortiz miał usta zwilżone pocałunkiem Teresy; czytajmyż opisanie tej chwili, ciekawa jestem pod względem artystycznym: to rzecz tak trudna schwycić uczucie na papier, uwięzić je w słowa.
— A! pani jesteś zimna jak lód — przerwałem — pani całą tę książkę uczucia sądzisz ze stanowiska sztuki... on wygnaniec, ją przecież pisał sercem!
— Myślisz pan — spytała chłodno — pan sądzisz, że się pisze sercem?