Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A pojedziemyż do nich? — odwrócił rozmowę.
— Najchętniej!
Nazajutrz razem z panem koniuszym wybraliśmy się o kilka mil od Turzej-Góry do Zamalinnego, po drodze, jak się domyślasz, polując, bo stary bez psa i strzelby nie stąpi.
Muszę ci opisać ten domek, bo to ci się należy dla dopełnienia obrazów już przesłanych dawniej, malujących kraj, w którym żyję. Zamalinne, maleńka wioseczka już ku Wołyniowi więcej posuniona, leży jednym bokiem przypierając do lasów poleskich, drugim do rozległych pól urodzajnych. Jest to, wyrazem zwyczajnym wszystkich dziedziców, „złote jabłko“, gdyż masz wiedzieć, że tu każdy majątek mniej więcej średniej dobroci, musi się tak nazywać koniecznie; ale to drobnostka: wieś, w której trzech dziedziców, a Suminowie mają tylko chat trzy czy cztery. Domek ich stary wśród wioski, oparkaniony jak za czasów, kiedy z za parkanów do Tatarów strzelać było potrzeba, opatrzony wjazdową bramą ogromną, słomą krytą i furtką zamczystą: ma dziedzińczyk osadzony bzami, ogród fruktowy, w którym rosną rozłożyste jabłonie i stare grusze, studnię koło stajni i tuż gospodarstwo całe.
Po staroświecku to, po staropolsku, ale nie modnie, wiszą tu jeszcze na kołkach od płotu czarne hładysze, bijanki do masła, leżą u progu dojniczki i neczułki, bieli się płótno na wąskim darniny pasku i gęś z gąsiętami, indyki, kury i kaczki chodzą poufale między gankiem a stajnią i oficynką, podobną do wieśniaczej chatki. Znać tu wszędzie pracowite ubóstwo.
Zaledwie nas spostrzeżono w bramie, białe figurki