Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziad mój trochę już dla mnie powolniejszy. Dziwna rzecz jak ten człowiek wie wszystko co się u mnie, ze mną, dokoła mnie dzieje; zdaje się, jakby w niewidzialny sposób ciągle za mną w ślad chodził. Widujemy się przecie rzadko, lecz z rozmowy przekonywam się, że doskonale jest uwiadomionym o najmniejszym kroku moim. Miałżebym szpiega domowego? Niedawno wypadło mi płacić część pieniędzy za dzierżawę wedle uczynionej umowy; nie wyprzedałem się jeszcze, i trochęby mi to przyszło trudno, gdybym nie był pewien, że Graba ufa mi i pomoże. Właśnie gdym się wybierał do niego, nadjechał mój dziad, i po krótkiej rozmowie rzekł:
— Przywiozłem acanu pieniędzy.
— Jakto pieniędzy? — spytałem.
— A wszakże potrzebujesz na dzierżawę, a słyszę nie wyprzedałeś się, bo ci Joś zrobił zawód?
— To prawda — odpowiedziałem — ale na to mam sposób.
— Jużciż, pożyczysz! No, to pożycz u mnie.
— Nie, kochany panie koniuszy; bardzom mu wdzięczen, ale...
— Co? jeszcze? jeszcze ceregiele?
— Jeszcze i zawsze — odparłem.
Popatrzał na mnie i nie nalegał.
— A zkądże to weźmiesz? — spytał.
— Od pana Graby.
— To wolisz u niego pożyczyć, niż u mnie, u dziada?
— On mnie nie posądzi o żebraninę.
— E! porzuć-bo do licha te głupie wymówki: na co to, proszę cię, staremu krew psuć?
Zamilkłem; chodził po pokoju.