Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 140 —

swoich obowiązków. Utrapiony koniuszy przyjeżdża odetchnąć do Rumianej, a tu na dobitkę mnie jeszcze zastaje, mnie, co go tak niecierpliwię, którego tak nie lubi, i wiem, że każda bytność moja u Ireny srodze go niepokoi. Uważam jeszcze, iż wyobraża sobie, jakobym przeciw niemu miał żal i urazę. Tak nie jest: szacuję go i kochałbym nawet, gdyby mi się dał. Przy całej oryginalności swego charakteru, żywości dziwnej w jego wieku, prostocie rubasznej, jest to poczciwy i pełen uczucia człowiek.
Panna Irena podpieszcza starego jak umie i może, ale to kropla w morzu: tyle ma utrapień!
Pani Lacka ukazuje się znowu w salonie; anibyś postrzegł, że przechorowała, taką jest jaką była: zimną, szyderską, zobojętniałą, zużytą. Myślałem, że mnie wypytywać się będzie, ale czy się wstydzi, czy sądzi, że nikt nie widział, co się z nią działo... milczy. Irenie tylko opowiedziałem obszerniej jej historję, historję pana Piotra i życie jego teraźniejsze; odmalowałem jego charakter i opisałem mieszkanie. Niezmiernie to ją zaciekawiło i każde niezwyczajne zjawisko robi na niej silne wrażenie; klasnęła w ręce i powiedziała mi:
— A! muszę widzieć to podziemie, ten zbiór, tego człowieka.
— To trochę trudno — odpowiedziałem — jest dziki, mało przystępny, najbardziej dla kobiet.
— Co mi tam do tego — rzekła — pan to wszystko musisz ułożyć i ułóż pan sobie jak chcesz, a ja muszę być w horodyszczu i poznać pana Piotra.
Zadanie ciężkie trochę, najtrudniej samego pana Piotra nakłonić, aby się dał poznać; potem, jakże poje-