Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obłokami, wiatr przechadza się po opustoszałym rynku, w kościołach odzywają się dzwonki wieczorne, a jedna za drugą toczące się po bruku bryczki, koczyki, nejtyczanki, wózki, oznajmują ruchem niezwyczajnym jakąś ważną w życiu miasteczka epokę.
Cukiernia wspaniale oświetlona czterema świecami łojowemi; traktjer wywiesił czerwoną latarnię, której jeden bok zalepiono sinym od cukru papierem; u drzwi zajezdnych domów krzyczą pilni myszuresowie, zapraszając podróżnych; słychać kłótnie i przekleństwa na rynku między żydkami z zajezdnych domów, furmani palą z batów zamaszyście, dom Abrahama jaśnieje wszystkiemi oknami swemi; nawet wielka brama, jeszcze stojąca otworem, a pełna światła, zajęcie stajni zwiastuje. W innych karczmach miasteczka ten sam ruch przybywających, przybyłych, mieszczących się, poznających, witających, krzyczących żydków, tłoczących furmanów, dzwoniących koni, zatrzaskiwanych drzwi. Wśród tego gwaru, fałszywy głosik szejne-katarynki wygrywa co pięć minut pierwszą część walca, przypisywanego z kolei to Beethovenowi, to Schubertowi, którego z pewnością ani jeden ani drugi nie składał. Na twardym, oschłym bruku miasteczka klapią pantofle i stukają buty uwijających się żydów i brzęczą rygle kramików, otwieranych z niezwykłym pospiechem, pomimo spóźnionej pory.
Nigdzie lepiej nie potrafimy się dowiedzieć o tem, co się dzieje w miasteczku, jak u Abrahama. Tu, w izbie bilardowej, zamiast zwykłego towarzystwa, złożonego z kancelistów sądu ziemskiego i powiatowego, opowiadających sobie dzienne figle wyrządzone szlachcie przy-