Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dek wałów. Po rogach wyższe nieco pagórki oznaczały miejsce bastjonów; na nich porosły dęby, a poczepiane u gałęzi ich chmiele dzikie i powoje białe obejmowały je zielonemi wieńcami. Ostrożny zamku mieszkaniec, coraz chodząc innemi ścieżkami, nie wydeptał nawet widocznej do wnijścia drożyny, któraby schronienie jego zdradziła. Na jednym z pagórków narożnych była ławka z darni, ślad, że tu żył człowiek; z tej ławki widać było piękny krajobraz nad-Słuczowy, niczem jednak nieożywiony i pusty: rzekę, lasy, pola dalekie, drzewa, łąki, — ani wsi żadnej, ani żywej duszy. Lubił ten widok właśnie dlatego, że w nim ludzi nie było.
Zszedłszy z wałów ku rzece, znaleźliśmy rodzaj jamy, jakby szyję lochu nad wodą, całą obrosłą bluszczem chmielem i zielskami bujno tu zapuszczonemi i zakrywającemi prawie rozdół, którym wszedłszy kilkanaście kroków, spostrzegłem mur szary odwieczny, a w nim drzwi mocne dębowe, okute. Mój przewodnik wyjął klucz z zielska, otworzył je i wszedł. Byliśmy w dawnych lochach pod zamkiem. Długi korytarz, w którym tylko zwierzyna ubita wisiała na kołkach i świeżo zgasłe popielało ognisko, z ubogim bardzo i lichym sprzętem, doprowadził nas do sklepionej izby o jednem oknie kraciastem, zamieszkiwanej przez pana Piotra. Tu obrócił się do mnie, uśmiechając się, i powitał mnie jako gospodarz.
Póki się oczy ze zmrokiem nie oswoiły, nic w początku dojrzeć nie mogłem: dziwne też to było schronienie. Wystaw sobie izbę, pewnie dawniej więzienie lub kryjówkę na wypadek oblężenia, z bardzo małem okienkiem u góry, z piecem kamiennym, z kominem, którego otwór ginął gdzieś zapewne w gruzach pokry-