Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Doprawdy? pewnie? pewnie?
— Zkądże ta mizantropja? — spytała po chwili, a przez to pytanie przeczułem, że Lora gotowa cię posądzać o rozpacz z powodu jej zdrady, a może nawet snuje jaką myśl szaloną, że ty ją tak głęboko kochasz, że mógłbyś... pfe! pfe! tego się domyśl, bo ci napisać nie mogę. Reszta rozmowy z nią była potwierdzeniem tej myśli mojej: Lora veut faire une fin. Bankier *** dopełnił tej sumki, którą osiągnąwszy, miała się już ubrać w cnotę. Bliskość chwili wycnotliwienia daje się uczuć niezmiernie; wszakże i ptaszki podobno lenieją i węże zrzucają skórę. Lora teraz jest skromna jak piętnasto-letnie dziewczę wiejskie, surowa, przyzwoita, zaczyna nosić suknie pod szyję (płeć jej wprawdzie ciemnieje) i oczywiście pragnie bardzo pójść za mąż. O! i pójdzie! Jeszcze jaki rok lub dwa dawnego życia: sumka uzbierana postawi ją na stopie wdowy, qui a eu des malheurs et qui a un reste de fortune. Wyjedzie na wieś daleko w Mazowsze, może na Litwę lub Żmudź, i stanie się arcy-przyzwoitą obywatelką, o której przyjaźń i protekcją będą się starali sąsiedzi, a student, który ją w rok po ślubie przyprowadzi do grzechu, będzie się miał za Lovelaca!!!
Ale ciebie to już nie zajmuje. Mnie się nieźle powodzi: w karty gram szczęśliwie, jak zawsze. Mieszkam na Krakowskiem-Przedmieściu, na dole, nie daleko Marego: odmień adres, i kochaj pod każdym adresem tego, który się nad tobą szczerze lituje, bo cię jeszcze kocha.

Edmund.