Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miało ku rozmyślaniu i pociesze starożytników: wały zamczyska odwiecznego, murowaną poważną synagogę z XVI. wieku, i stary ratusz z nadłamaną wieżą; oprócz tego cerkiew nową i świeżutką, jak z pudełka wyjętą, kilka starych kościołów posępnych i szarych, ulic dwie wcale porządnych, na których nawet rozminąć się było można, rynek obszerny, domów drewnianych ze sztachetami białemi i zielonemi dość dużo, a murowanych kilkanaście. W pośrodku, dziesięć zajezdnych domów szerokie i czarne swe otwierały paszcze; rzęd kramów murowanych poglądał oczek tysiącem na przechodniów, i pusty hauptwacht, ozdobiony smugłemi topolami, spoczywał, służąc tymczasowo dzieciom za plac igraszki, a żonie bliskiego budnika za miejsce wygodne do rozwieszania wypranej bielizny. Naprzeciw niego i takzwanego dotąd ratusza, w którym sowy i wróble tylko zasiadały, stała najporządniejsza w mieście całem i za najpierwszą uznana gospoda, naturalnie utrzymywana przez żyda, obszerna, wygodna, nawet wykwintna, bo okienice miała malowane zielono, żółto i niebiesko, barjery zielono i żółto, a dach czerwono. Położenie czyniło ją nieskończenie powabną, gdyż sklepy i traktjer były niedaleko, cukiernia bardzo blisko, poczta tylko o kilkanaście kroków, sąd powiatowy pod bokiem, sąd ziemski naprzeciw w kamienicy. Przyjezdni więc mieli urozmaicony widok niezmiernie przyjemny: wchodzących i wychodzących z traktjeru, zajeżdżających przed pocztę bryczek, idących na sądy kancelistów, prowadzonych z turmy do sądu zbiegów, i pijanych zataczających się przed najsławniejszym szynkiem w miasteczku.
Gospodarz, dostojny Abraham, z długą swą brodą, w czarnym surducie po pięty, używał dokoła na mil