Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 84 —

Ranek przeszedł jak dzień poprzedzający, szybki, niepochwycony. Dwie panie moje siedziały nad robotą; ja im czytałem. Jak były piękne! mój Boże! Ta w pełni życia, siły, uczucia, promieniejąca pięknością; druga na ostatnim szczeblu młodości, a tak surowa, smutna, zmęczona cierpieniem, milcząca i na wszystko obojętna! Mało mówiłem ci o pani Lackiej, chociaż, gdyby nie było Ireny, onaby mnie swoją tajemniczą postacią niepospolicie zająć mogła; ale przy słońcu gaśnie ta smutna gwiazdka. Nieraz jednak zadawałem sobie pytanie: co ona przecierpiała? co cierpi? zkąd tak wczesna a tak wielka obojętność jej na wszystko i prawie pogarda?
Chciałem bardzo dowiedzieć się co od panny o Ireny o jej towarzyszce, ale zbyła mnie ogólnikiem; sama zaś pani Lacka bardzo mało mówi, i nigdy o sobie: tak więc nic nie wiem kto ona jest i jaka przeszłość cięży nad nią?
Na poobjedzie mieliśmy zapowiedziane odwiedziny tego pana Graby, o którym wspomniał mi kapitan, że go powszechnie nazywają dziwakiem. Jakoż około czwartej usłyszeliśmy tętent koni, i Irena zerwała się tak żywo, żem pozazdrościł nowemu gościowi.
— To pan Graba!
— Pan Hutor-Graba — dodała Lacka z przyciskiem. — Całe jego nazwisko mów, Ireno.
— Dziwnie się ten pan nazywa!
— Zobaczysz pan — rzekła uśmiechając się Irena — że człowiek od nazwiska dziwniejszy. Ostrzegam pana, miej się na baczności.
Uśmiechnąłem się.
— O! nie śmiej się pan: możeś mnie nie zrozumiał. Człowiek-to straszny swoją cnotą i surowością tylko.