Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —
VI.
Panu Jerzemu Suminowi
przez Lublin, Chełm, Łuck, Korzec, w Turzej-Górze.
Warszawa, dnia 5. listopada.

Kochany Jurku nasz, kochany, poczciwy pielgrzymie, jak się masz? Nie umarłeś jeszcze z nudów? nie zjedli cię wilcy lub niedźwiedzie? nie zamordował cię zrozpaczony Staś? nie otruli cię kolateralni pana koniuszego dziedzice? Żyjesz-li jeszcze? żyjesz? My po tobie żałobne u Marego odprawiwszy nabożeństwo, powiedziawszy dwie piękne, choć krótkie mowy pogrzebowe, z których jedna brzmiała: biedny chłopiec! druga: kiep i po wszystkiem! powoli zaczynamy ciężkie strapienie i sieroctwo nasze zapominać, i z grubej żałoby zchodzim nieznacznie na coraz lżejszą.
Jeden tylko Szmul Malsztejn uparty jest i zakamieniały w żalu swoim; bo Mary, któremu zawiniłeś coś, jeszcze wierzy w twoje zmartwychwstanie, i z prawdziwym heroizmem utrzymuje, że mu zapłacisz. Napróżno się śmiejemy z niego: on swoje. Co się tyczy Lory, ta kocha cię teraz daleko mocniej, niżeli kiedy tu byłeś, ciągle mówi o tobie, ciągle wzdycha za tobą: zwyczajnie kobieta, kocha to, czego nie ma.
Alfred, od którego wygrałeś koczyk na podróż ci potrzebny, zniósł heroicznie, że nie czekając rewanżu, uprowadziłeś swą zdobycz w niedostępne kraje, które oblane łzami Owidjusza (nie wiem gdziem ja to czytał, ale mniejsza o to), na pamiątkę tych drogich łez rzymskiego poety, na wieki wieków w grzęzawicę i błota się zmieniły.